Kryzys żywnościowy
Coraz więcej mówi się, że wojna spowoduje głód na świecie. Zerwane łańcuchy dostaw, brak rolnictwa w Ukrainie, potrzeba wykarmienia 2 mln ludzi w Polsce więcej, horrendalne ceny jedzenia. To ogromne wyzwanie. Natychmiast powinny być wprowadzone ułatwienia w handlu, uprawie i hodowli.
Jeden z takich pomysłów przedstawił Andrzej Waszczuk z AGROunii. Apeluje on, by jak najszybciej zezwolić na sprzedaż międzysąsiedzką. Według rolnika pozwoli to utrzymać przy życiu małe, rodzinne gospodarstwa, a konsumenci będą mieli niższą cenę i świeższy produkt.
Po pierwsze: taniej!
Sprzedaż mięsa bezpośrednio od rolnika ma szereg pozytywów dla zwykłych ludzi, ale jest wbrew interesom korporacji. Rolnicy nie mają wątpliwości.
„W tym kraju rząd klęka przed korporacjami. Przy takim rozwiązaniu straciliby pośrednicy i ubojnie. Wielcy i bogaci. Nasza władza się ich boi, dlatego tak trudno przebić się z takimi pomysłami.” - mówi pan Michał rolnik z Podlasia.
Gdyby można było kupić świnie u gospodarza cena byłaby na pewno dużo niższa. Dziś rolnik dostaje niecałe 7 zł za kilogram wieprzowiny, w Biedronce kosztuje 17,99 zł. Oznacza to, że pośrednicy zarabiają 11 zł na kilogramie wieprzowiny.
Za kiełbasę z szynki w Lidlu zapłacimy dziś prawie 35 zł/kg, czyli w przetwórstwie ginie kolejne 17 złotych.
Rolnik dostaje 7 zł/kg.
Konsument płaci za kiełbasę w supermarkecie 35 zł/kg.
Kolejnym plusem sprzedaży bezpośredniej jest gwarancja jakości i świeżości. Kiedy kupujemy mięso w supermarkecie nie wiemy jak długo leży na półce, czy jest z Polski, czym karmione były zwierzęta i jak były traktowane.
Z resztą, każdy kto jadł świeżą kiełbasę od sąsiada zna różnicę. „Taka swojska kiełbasa jest przepyszna, zdrowa, a gospodarz bierze odpowiedzialność za doskonałą jakość. Kiedy daje komuś spróbować kiełbasę, którą sam robię – to ludzie robią wielkie oczy i nie wierzą, że jest aż tak duża różnica w smaku. ” - mówi producent wieprzowiny pan Zbigniew z Wielkopolski.
Ograniczenia, ograniczenia
Każdy rolnik, który chce zjeść swoją świnie musi wyrobić sobie uprawnienia do uboju i spełniać szereg wymagań. Ubój musi zgłosić do odpowiednich instytucji. Jednak nie może tego mięsa wywieźć poza swoje gospodarstwo. Legalnie nie może dać nikomu w prezencie, nie może też sprzedać sąsiadowi. Choć mięso jest całkowicie przebadane i bezpieczne. Zanim gospodarz sam zje swoją świnie musi wysłać próbki mięsa do laboratorium i zapłacić za badanie. Jeśli tego nie zrobi grozi mu kara 2 tysiące złotych!
Łatwo prawa się nie obejdzie
Niektórzy pomyślą, że to prawo można łatwo obejść. Otóż nie. Każda świnia jest zarejestrowana w systemie weterynarii i posiada kolczyk. Z każdej takiej świni trzeba się rozliczyć. Pokazać dokumenty np. ze sprzedaży.
Jeden z rolników opowiada, że jego kolega miał uprawnienia do uboju. Mógł jeść swoje mięso. Zadeklarował, że zjada 10 świń w ciągu roku. Od razu pojawiła się kontrola, a weterynarze sprawdzali, ile osób mieszka w gospodarstwie domowym i czy gospodarz ma wystarczającą liczbę lodówek. Raczej nie miał.
Kiedyś: świnka i flaszka
Przed chorobą ASF handel międzysąsiedzki kwitł.
Andrzej Waszczuk, działacz AGROunii z Lubelszczyzny wspomina z sentymentem lata 80-siąte:
„Przyjeżdżał żuk z Warszawy, ładował 10 tusz świń pod plandekę i odjeżdżał. Gdzie? może na Stadion Dziesięciolecia, tego nie wiem.”
„Sprzedaż bezpośrednio od polskiego rolnika, bez pośredników i tzw. instytucji państwowych. To byłaby super sprawa- już dawno powinien powstać taki system. Skończyłby się zarobek dla kilku, czy nawet kilkunastu pośredników - zdzierców podbijających ceny w nieskończoność. „ - napisał pan Zbigniew na profilu AGROunii.
„To były czasy sąsiad z sąsiadem świnkę zabił, flaszkę wypił i mięsko było super” – wspomina pan Jarosław.
Zamiast schabowego- pieczarki
Hodowla świń w Polsce jest coraz bardziej niestabilna. W ciągu 2 dekad z Polski zniknęło 700 tysięcy hodowli trzody chlewnej. Produkcja się kurczy, ale nie aż tak jak mówią liczby. Powstają wielkie, korporacyjne chlewnie, a małe nie mają racji bytu. W 2020 r. jedynie 85 tys. rolników utrzymywało świnie, w 2010 roku było 389 tys. takich gospodarstw.
Ministerstwo jak mantrę powtarza, że Polska jest bezpieczna żywnościowo. Głównym argumentem jest fakt, że więcej „żywności wysyłamy za granicę” niż przyjmujemy.
Jednak gdyby zamknięto granice z powodu np. wojny czy pandemii – zabrakłoby chociażby schabowego. Dane z 2020 roku mówią, że wartość polskiego importu wieprzowiny była na poziomie 1 365,6 mln euro, a w tym samym czasie wartość eksportu z Polski wyniosła 779 mln euro.
Za to w naszym kraju zostałoby dużo pieczarek, bo Polska jest największym producentem tych grzybów w Europie.
„60 procent wszystkich wpływów z wywozu warzyw i ich przetworów stanowią dochody z eksportu pieczarek. - pisała w 2015 roku Polska Agencja Prasowa.
„Proszę spróbować najeść się pieczarkami, wiadomo, że to tylko dodatek smakowy, a nie produkt który stanowi podstawę żywienia.” - pisze do nas czytelnik.
Damy radę!
Dziś AGROunia apeluje również, by rolnicy obsiewali swoje pola, mimo wszystkich trudności. Michał Kołodziejczak przewiduje, że ceny w sklepach będą bardzo wysokie, może też zabraknąć jedzenia. „Rolnicy to ludzie z misją i wiem, że damy radę, tylko prośba do rządu, żeby nam nie przeszkadzali.”
Dodaj komentarz
Komentarze
Ja i moja rodzina jesteśmy za tym, co proponujecie. pozdrawiamy