Ostatnie dni to dramatyczne historie wielu rolników i drobnych przedsiębiorców, których głównym rynkiem zbytu były lokalne bazary i targowiska. Za namową Sanepidu, samorządy które zarządzają terenem, podejmowały decyzje o zamykaniu bazarów.
Prezydent Poznania wyjawił, że zalecenia Sanepidu zamieniły się nawet w nakazy i decyzje wydawane przez wojewodę, czyli przedstawiciela władzy centralnej w województwie.
Nagle padł mit o ministrze rolnictwa, który rzekomo wspiera rolników i ceni sobie lokalny handel żywnością z pominięciem wielkich korporacji i znacznej ilości pośredników, bowiem w rzeczywistości decyzje determinujące sytuację zapadały na poziomie centralnym. Z cichą akcpetacją ministra rolnictwa.
A wszystko to w czasie kiedy cały czas otwarte były sklepy wielkopowierzchniowe, w tym m.in. markety budowlane. Bazary stanowiące niejednokrotnie żródło utrzymania dla wielu polskich rodzin - zamykano.
Natychmiastową reakcją wykazał się Michał Kołodziejczak i kierowana przez niego AGROunia. Organizacja nie tylko podjęła temat w obszarze medialnym ale też natychmiast przeszła do konkretnych działań. Cel był jeden: zmusić rządzących do wycofania się z idiotycznej decyzji.
Wszak oczywistym jest, że handel na powietrzu, jest znacznie bezpieczniejszy pod kątem zagrożenia koronawirusem, niż w zamkniętych powierzchniach marketów. Oczywiście pod warunkiem zachowania niezbędnych procedur bezpieczeństwa.
„Taki był nasz postulat do Sanepidu. Zamiast zamykać bazary - podpowiedzieć zarządcom w jaki sposób mogą podwyższyć poziom bezpieczeństwa dla kupujących” - informuje nas Michał Kołodziejczak.
Swój cel osiągnęliśmy dopiero dzięki zorganizowanemu we wtorek happeningowi pod Pałacem Kultury w Warszawie. Ułożyliśmy napis „żywność” z trzech tysięcy bratków, które przywieźliśmy do stolicy dzięki ofiarności naszych sympatyków.
Kilka dni wcześniej zorganizowaliśmy zbiórkę, żebyśmy mogli odkupić te kwiatki od ogrodników, którzy już teraz notują ogromne straty. Wiadomo, w czasie kryzysu kwiaty nie są towarem pierwszej potrzeby ale wszystkich nas irytuje, że holenderscy ogrodnicy wciąż sprzedają swoje kwiaty w „polskich” marketach takich jak Castorama i Leroy Merlin - dodaje Kołodziejczak.
Decyzja o wyjeździe do Warszawy pomimo rosnącego zagrożenia epidemicznego zapadła, gdyż minister nie odpowiedział na nasze pismo złożone kilka dni wcześniej. Nauczeni doświdczeniem wiedzieliśmy jedno: musimy pojawić się w Warszawie i zainteresować tą sytuacją ogólnopolskie media i opinię publiczną.
"Tylko taka presja działa na polityków, którzy traktują swoje stanowisko jako przechowalnię a nie służbę dla społeczeństwa," puentuje Kołodziejczak.
"Cieszę się, że minister dziś wycofał się z tego idiotyzmu" ale oczekuję od niego zancznie więcej, niż wycofywania się z błędnych decyzji. On jest od podejmowania tych dobrych i pilnowania by były prawidłowo wdrażane - kończy z nami rozmowę rolniczy aktywista.
Dodaj komentarz
Komentarze
Cieszę się, że Facebook może świetnie zastąpić Gazetę Wybiórczą
Ok, ale jak ja patrzę gdzie się załatwiają a potem podają swój straganowy towar to pytanie jakie to bezpieczeństwo!? Gdzie służby!? Czy po liczeniu zarażonych pieniędzy umyją ręce? Wirusy razem z warzywami i owocami! Wolę w markecie bo jakaś higiena pewniejsza